Wakacje jak z horroru! Nie tak wakacyjną beztroskę wyobrażała sobie pewna rodzina, która zdecydowała się na wynajęcie ogromnej willi. Okazało się, że w domu czaili się nieproszeni goście. Mało tego – z całej sytuacji z twarzą nie umiał wyjść właściciel wynajmowanej posiadłości. W związku z tym, wczasowicze wszystko opisali w mediach społecznościowych, a ich post osiągnął ogromne zasięgi. Co takiego zakłóciło ich wakacyjny pobyt? Przekonajcie się sami!
Wakacje niemal od zawsze kojarzą się z czasem beztroski, odpoczynku, promieni słonecznych i masą dobrze spędzonego czasu z dala od codziennych obowiązków. Nie wszyscy jednak mają szczęście do rodzinnych, letnich wyjazdów. Przekonała się o tym na własnej skórze pewna rodzina, która wynajęła pozornie piękną i naprawdę ogromną willę w Tajlandii.
Primnapaphas Aite w rzeczonej willi napotkała naprawdę przykrą niespodziankę. Kobieta wszystko opisała w mediach społecznościowych po tym, jak nie mogła otrzymać należytego wsparcia od gospodarza obiektu. Turystka we poście w portalu Facebook opisała, że w posiadłości zlokalizowanej w Pattaya w Tajlandii przywitała ją masa karaluchów wychodzących z każdej możliwej szczeliny. Ponadto z klimatyzacji ciekła woda, a wypoczywających zaczęły prześladować szczury. Portal o2.pl przytacza słowa kobiety:
Koło basenu i w łazience na drugim piętrze zauważyliśmy karaluchy, a z klimatyzacji wyciekała woda. Wieczorem zobaczyliśmy szczura biegającego przy basenie.
W sieci pojawiło się jeszcze więcej konkretów dotyczących feralnego pobytu na wakacjach. Jak się okazuje, rodzina za wynajęcie willi płaciła krocie – a mimo to nie mogła oczekiwać normalnych do funkcjonowania warunków. Jak dowiadujemy się z o2.pl:
Za dwie noce w domu z ośmioma sypialniami kobieta zapłaciła 47 tys. batów, czyli ok. 5,8 tys. zł.
Problemy pojawiły się od razu po zameldowaniu w willi, ale natychmiast zgłoszono je gospodarzowi. Z powody braku należytej reakcji, turyści wszystko opisali w mediach społecznościowych. Kiedy post zrobił się popularny, właściciel obiektu miał zażądać usunięcia go i nawet oferował za to pieniądze – w przeliczeniu… niecałe 400 złotych. Jak się jednak okazało, turystka zdecydowała się nie przyjmować takiej oferty.
A czy wy spotkaliście się kiedyś z podobnymi doświadczeniami?
źródło: o2.pl, Facebook; foto: Facebook