Olga Frycz podzieliła się ostatnio swoimi niepokojami związanymi z zabiegiem estetycznym, któremu się poddała po narodzinach dwóch córek. Aktorka zdecydowała się na wstrzyknięcie kwasu L-polimlekowego w celu ujędrnienia biustu. Substancja ta ma za zadanie stymulować produkcję kolagenu, co prowadzi do poprawy jędrności skóry.
Kilka miesięcy po zabiegu, podczas rutynowego badania USG, Frycz usłyszała od radiologa o wykryciu nieprawidłowości w piersiach. Lekarka zapytała aktorkę, czy poddawała się jakimkolwiek zabiegom w obrębie biustu, na co Frycz odpowiedziała twierdząco.
scena z: Olga Frycz, SK:, , fot. Baranowski/AKPA
Niejasność co do charakteru wykrytych zmian w piersiach spowodowała u Frycz ogromny stres. Lekarka nie była pewna, czy zaobserwowane grudki są pozostałością po wstrzykniętym kwasie, czy też mogą świadczyć o procesie nowotworowym. W związku z tym aktorka musiała poddać się dodatkowym badaniom, w tym rezonansowi magnetycznemu z kontrastem oraz biopsji.
“Poszłam na USG, robię je profilaktycznie dwa razy w roku, i radiolog powiedziała, że widzi jakieś nieprawidłowości. Zapytała mnie, czy robiłam sobie jakieś zabiegi. Powiedziałam, że tak, że ten kwas L-polimlekowy. Ona nie była w stanie stwierdzić, czy to są jakieś pozostałości po tym kwasie, czy to są jakieś sprawy nowotworowe. Potem musiałam zrobić sobie rezonans z kontrastem, skończyło się na biopsji. Bardzo dużo stresu mnie to kosztowało. Mogę powiedzieć, że żałuję, że to sobie zrobiłam” – podsumowała Frycz.
W obliczu niepewności dotyczącej stanu swojego zdrowia, aktorka rozważała radykalne rozwiązanie.
“Miałam taki plan, za namową innej pani doktor, żeby najlepiej usunąć sobie całe gruczoły i ewentualnie wsadzić jakiś niewielki implant” – wyznała.
Podkreśliła jednak, że rozmiar jej piersi nigdy nie stanowił dla niej problemu ani kompleksu.
“Mi mój rozmiar piersi absolutnie w niczym nie przeszkadza. To nie jest mój kompleks. Ale też nie uważam, że włożenie implantu to coś złego” – dodała.
Decyzja o ewentualnym usunięciu gruczołów piersiowych miała na celu przede wszystkim zredukowanie stresu związanego z niepewnością co do stanu zdrowia.
“Pogodziłam się z tym, że usunę, żeby pozbyć się tego stresu, który faktycznie był bardzo duży dla mnie” – powiedziała aktorka.
Obecny w studiu “Dzień dobry TVN” doktor Marcin Ambroziak starał się uspokoić Frycz, informując, że grudki w biuście powinny się rozpuścić w ciągu około dwóch lat. Jego zapewnienia miały na celu złagodzenie obaw aktorki i wskazanie, że zmiany są prawdopodobnie tymczasowe.
Historia Olgi Frycz jest przestrogą dla osób rozważających zabiegi estetyczne. Pokazuje, że każda ingerencja w ciało niesie ze sobą ryzyko i może prowadzić do nieoczekiwanych komplikacji zdrowotnych. Warto przed podjęciem decyzji skonsultować się z doświadczonymi specjalistami oraz dokładnie rozważyć potencjalne korzyści i zagrożenia związane z planowanym zabiegiem.